[26 Oct 2017]
(…)
Zgodnie z obietnicą Szkoła imienia Ofiar Holocaustu zorganizowała Festiwal Grzyba.
Sobota. Obecność obowiązkowa.
Ochronka imienia błogosławionego Kryspina z Aaachen przyłożyła w drugą nerkę, organizując orgię na cześć odgrzybienia placówki.
Niedziela. Obecność obowiązkowa.
Weekend zobowiązań opiekuńczo-wychowawczych.
Bachanalia z lajtmotywem pieczarki.
Fajerwerk na cześć trujących muchomorków.
W kategorii Szkolne Festiwale nie jesteśmy już amatorami.
Wiadomo, że najpierw trzeba rzucić się na loteryjkę, a potem na sernik i kiełbasę, zanim popyt zje podaż.
(Znowu po zupę z dyni lepiej nie rzucać się wcale, bo młodzieńcy z zawodówki, którym co roku samobójczo zleca się zadanie pilnowania garnka, na widok dziewcząt z zawodówki gotują się raczej sami – taki hormonalny bulion. A przy okazji gaszą w zupie niedopałki papierosów.)
Wiadomo też, że nikt nie każe nam już piec sernika, bo pieczenie serników, a także sztrudli, wysokopiętrowych weselnych tortów i sufletów zleca się rodzicom pierwszoklasistów, gdyż im jeszcze bardzo zależy.
Wiadomo, że nie ma sensu brać udziału w indywidualnym konkursie plastycznym na portret grzyba, bo zawsze znajdzie się jakiś gorliwy rodzic, który w przebraniu pierwszoklasisty wystawi wyklepanego przez siebie z mikroprocesorów borowika. I ten borowik nie tylko będzie aportował mech i patyczki, nie tylko będzie podawał aktualną temperaturę i wilgotność powietrza w Urugwaju, ale jednocześnie okaże się maszyną do gofrów.
(A wiadomo, bez amatorskiej maszyny do gofrów, obsługiwanej przez zdobioną trądzikiem młodzież szkolną lub emerytowanych członków Stowarzyszenia Hodowców Gołębi, jakakolwiek orgia w eReFenie z automatu pozbawiona jest stylu i klasy.)
Na marginesie, nagrodą za tego borowika, klepanego nocami z kawałków utajnionej satelity szpiegowskiej i żelazka, jest paczka pralinek z Netto.
Wiadomo też, że nie ma sensu brać udziału w zespołowym konkursie plastycznym na portret grzyba, gdyż z naszpanią od Mastodontów jako architektem wizji artystycznej, Mastodonty mogą sobie od razu nakleić na zadki kartki z bonmotem: Kopnij mnie!
Naszpani od Mastodontów jest bowiem żarliwą wyznawczynią niemieckiego neorealizmu w ilustracji dziecięcej. Zatem, jeśli należało omamić jury wieloelementową, przestrzenną realizacją artystyczną o tematyce Grzyb, to było jasne, że Mastodonty będą lepić neorealistyczne muchomorki w neorealistycznym runie leśnym.
Przez moment, gdy naszpani zażądała od rodziców, by na konto zwycięstwa nakopali mchu i paproci oraz wyskoczyli z setki rolek papieru toaletowego, zajaśniała nadzieja, że instalacja artystyczna Mastodontów, jeśli nie imaginacją to przynajmniej rozmachem i areałem zmiecie konkurencję. Niestety, klasa Trzecia B wybudowała kilka grzybów wysokopiennych, purchawek – drapaczy chmur i na nic się zdało, żeśmy jak obłąkane dziki ryli Mastodontom ten mech w ogródkach, a potem wspólnym, rodzicielskim wysiłkiem rozwinęli siedemset rolek papieru toaletowego na nóżki dla muchomorków. Trzecia B rozmazała konkurencję po ścianach. W porównaniu z gabarytem purchawek Trzeciej B, Mastodoncia makieta była lakoniczna i mikroskopijna.
No i kij grzybu w nóżkę, powiecie.
Niby tak, ale Trzecia B wygrała mrożoną pizzę dla całej klasy (corocznym fundatorem nagrody jest kiosk z kebabem), co straszliwie upodliło i sponiewierało morale Mastodontów.
Dzieciny popadły w zbiorową histerię, człek nie wiedział, kogo najpierw tulić do piersi? Swoje, cudze? Komu ocierać smarki? Swoim? Cudzym? Komu chusteczki wciskać? Swoim? Cudzym? A gdy do chóru poniżonych dołączył z lojalności Biskwit to w sumie wyszła z tego akustyczna, przenośna wersja końca świata.
I tu oczywiście, można by się zastanowić, jaki jest sens narażania niewiniątek na taką rzeź marzeń o mrożonej pizzy i czy za dwadzieścia lat będą o tym zdarzeniu wspominać na kozetce psychoterapeuty?
Czy biorąc pod uwagę, że życie i tak hojnie sypie łupieżem rozczarowań, nie lepiej byłoby ich cherubiętom oszczędzić?
Ale okazuje się, że nie!
Że tu jednak trzeba od maleńkości wyrywać nóżki motylom oczekiwań, bo młodzież dorasta i się robi taka jakaś melodramatyczna.
Siedzę wczoraj w Przymierzu, składam układankę z tysiąca raportów. A właściwie, ponieważ kawałki zupełnie do siebie nie pasują, to wciskam je na siłę. Butem, obcasem, młotkiem i słowem wulgarnym. I wtedy wchodzi ona – istota, która spadła z księżyca - i mówi, żebym jej tu natychmiast i od ręki podpisała list do ludzkości, w którym oficjalnie potwierdzam, że istnieje życie na Marsie. I że najlepiej, że inteligentne.
Yyyyyyy...
Nie byłam, nie widziałam, nie rozwiązywałam z Marsjanami sudoku ani krzyżówki z Przekroju, więc odmówiłam.
A ona na to, że jeszcze nikt jej nigdy aż tak nie rozczarował jak ja tu i teraz i że nie omieszka o tym zawiadomić wszystkich na prawo od Proxima Centauri i na lewo od Betelgezy.
Nigdy jej nikt aż tak nie rozczarował?
Nigdy?
Aż tak?!
Mam zatem teorię, że to dlatego, że nikt jej nie kazał lepić w młodości muchomorków w ofensywie względem Trzeciej B!
©kaczka
(…)
Zgodnie z obietnicą Szkoła imienia Ofiar Holocaustu zorganizowała Festiwal Grzyba.
Sobota. Obecność obowiązkowa.
Ochronka imienia błogosławionego Kryspina z Aaachen przyłożyła w drugą nerkę, organizując orgię na cześć odgrzybienia placówki.
Niedziela. Obecność obowiązkowa.
Weekend zobowiązań opiekuńczo-wychowawczych.
Bachanalia z lajtmotywem pieczarki.
Fajerwerk na cześć trujących muchomorków.
W kategorii Szkolne Festiwale nie jesteśmy już amatorami.
Wiadomo, że najpierw trzeba rzucić się na loteryjkę, a potem na sernik i kiełbasę, zanim popyt zje podaż.
(Znowu po zupę z dyni lepiej nie rzucać się wcale, bo młodzieńcy z zawodówki, którym co roku samobójczo zleca się zadanie pilnowania garnka, na widok dziewcząt z zawodówki gotują się raczej sami – taki hormonalny bulion. A przy okazji gaszą w zupie niedopałki papierosów.)
Wiadomo też, że nikt nie każe nam już piec sernika, bo pieczenie serników, a także sztrudli, wysokopiętrowych weselnych tortów i sufletów zleca się rodzicom pierwszoklasistów, gdyż im jeszcze bardzo zależy.
Wiadomo, że nie ma sensu brać udziału w indywidualnym konkursie plastycznym na portret grzyba, bo zawsze znajdzie się jakiś gorliwy rodzic, który w przebraniu pierwszoklasisty wystawi wyklepanego przez siebie z mikroprocesorów borowika. I ten borowik nie tylko będzie aportował mech i patyczki, nie tylko będzie podawał aktualną temperaturę i wilgotność powietrza w Urugwaju, ale jednocześnie okaże się maszyną do gofrów.
(A wiadomo, bez amatorskiej maszyny do gofrów, obsługiwanej przez zdobioną trądzikiem młodzież szkolną lub emerytowanych członków Stowarzyszenia Hodowców Gołębi, jakakolwiek orgia w eReFenie z automatu pozbawiona jest stylu i klasy.)
Na marginesie, nagrodą za tego borowika, klepanego nocami z kawałków utajnionej satelity szpiegowskiej i żelazka, jest paczka pralinek z Netto.
Wiadomo też, że nie ma sensu brać udziału w zespołowym konkursie plastycznym na portret grzyba, gdyż z naszpanią od Mastodontów jako architektem wizji artystycznej, Mastodonty mogą sobie od razu nakleić na zadki kartki z bonmotem: Kopnij mnie!
Naszpani od Mastodontów jest bowiem żarliwą wyznawczynią niemieckiego neorealizmu w ilustracji dziecięcej. Zatem, jeśli należało omamić jury wieloelementową, przestrzenną realizacją artystyczną o tematyce Grzyb, to było jasne, że Mastodonty będą lepić neorealistyczne muchomorki w neorealistycznym runie leśnym.
Przez moment, gdy naszpani zażądała od rodziców, by na konto zwycięstwa nakopali mchu i paproci oraz wyskoczyli z setki rolek papieru toaletowego, zajaśniała nadzieja, że instalacja artystyczna Mastodontów, jeśli nie imaginacją to przynajmniej rozmachem i areałem zmiecie konkurencję. Niestety, klasa Trzecia B wybudowała kilka grzybów wysokopiennych, purchawek – drapaczy chmur i na nic się zdało, żeśmy jak obłąkane dziki ryli Mastodontom ten mech w ogródkach, a potem wspólnym, rodzicielskim wysiłkiem rozwinęli siedemset rolek papieru toaletowego na nóżki dla muchomorków. Trzecia B rozmazała konkurencję po ścianach. W porównaniu z gabarytem purchawek Trzeciej B, Mastodoncia makieta była lakoniczna i mikroskopijna.
No i kij grzybu w nóżkę, powiecie.
Niby tak, ale Trzecia B wygrała mrożoną pizzę dla całej klasy (corocznym fundatorem nagrody jest kiosk z kebabem), co straszliwie upodliło i sponiewierało morale Mastodontów.
Dzieciny popadły w zbiorową histerię, człek nie wiedział, kogo najpierw tulić do piersi? Swoje, cudze? Komu ocierać smarki? Swoim? Cudzym? Komu chusteczki wciskać? Swoim? Cudzym? A gdy do chóru poniżonych dołączył z lojalności Biskwit to w sumie wyszła z tego akustyczna, przenośna wersja końca świata.
I tu oczywiście, można by się zastanowić, jaki jest sens narażania niewiniątek na taką rzeź marzeń o mrożonej pizzy i czy za dwadzieścia lat będą o tym zdarzeniu wspominać na kozetce psychoterapeuty?
Czy biorąc pod uwagę, że życie i tak hojnie sypie łupieżem rozczarowań, nie lepiej byłoby ich cherubiętom oszczędzić?
Ale okazuje się, że nie!
Że tu jednak trzeba od maleńkości wyrywać nóżki motylom oczekiwań, bo młodzież dorasta i się robi taka jakaś melodramatyczna.
Siedzę wczoraj w Przymierzu, składam układankę z tysiąca raportów. A właściwie, ponieważ kawałki zupełnie do siebie nie pasują, to wciskam je na siłę. Butem, obcasem, młotkiem i słowem wulgarnym. I wtedy wchodzi ona – istota, która spadła z księżyca - i mówi, żebym jej tu natychmiast i od ręki podpisała list do ludzkości, w którym oficjalnie potwierdzam, że istnieje życie na Marsie. I że najlepiej, że inteligentne.
Yyyyyyy...
Nie byłam, nie widziałam, nie rozwiązywałam z Marsjanami sudoku ani krzyżówki z Przekroju, więc odmówiłam.
A ona na to, że jeszcze nikt jej nigdy aż tak nie rozczarował jak ja tu i teraz i że nie omieszka o tym zawiadomić wszystkich na prawo od Proxima Centauri i na lewo od Betelgezy.
Nigdy jej nikt aż tak nie rozczarował?
Nigdy?
Aż tak?!
Mam zatem teorię, że to dlatego, że nikt jej nie kazał lepić w młodości muchomorków w ofensywie względem Trzeciej B!
©kaczka