[353]

[15 May 2017]

(...)
Życie to się chyba swoich strategii marketingu, dystrybucji dóbr, a szczególnie orientacji na nabywcę uczy w sklepach z odzieżą używaną.
W takim sklepie, wiadomo, można znaleźć niejedno.
Podobno byli tacy, co znaleźli Rolex przez x a nie przez ks.
Albo sukienkę Marylin Monroe z Marylin Monroe w środku, co pozwoliło im sprzedać komplet na aukcji w Sotheby’s a za uzyskane fundusze kupić sobie cały Nowy Jork. Dwa razy. A Oklahomę to im nawet dorzucono gratis.
Dziwnym trafem, innym, w kategorii: Niebywałe Okazje, zwykle trafia się Chanel przez dwa L, który obejrzany pod światło ostatecznie okazuje się chińską ściereczką do naczyń przedstawiającą ENGLISH CHANNEL (!) i klify Dover.
Albo jeden but z pary od Manolo Blachnika w dodatku trzy numery przyciasny.
I ze złamanym obcasem.
Otóż Biskwit dostał się do Montessorian.(TU i TU)
Chciałabym móc napisać, że w tym wyścigu pokonaliśmy bazylion innych, zdeterminowanych rodziców, że ujęliśmy Komisję wdziękiem i szarmem osobistym, a Biskwit to nawet przypadkowo rozsądkiem, nienagannymi manierami i dojrzałością. I że z pewnością nie przeszło niezauważone, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej  z mej torebki wypadł (przynajmniej dwanaście razy) egzemplarz Dzieł Zebranych Montessori, który wieczór wcześniej cynicznie przekładałam niezliczonymi zakładkami i który z premedytacją gniotłam w rękach, by wyglądał na moją codzienną lekturę i źródło wychowawczych inspiracji.
Tymczasem, pewnie większość korporantów w krawatach i eko-wojowników z bio-jarmużem na sztandarach, których wabił glamour placówki w centrum miasta, zmieniła zdanie na widok warunków lokalowych w filii i tak, zostaliśmy sami na placu boju z przyciasną obórką i kącikiem zabaw wydzielonym w wychodku.
- Patrz na to optymistycznie – zaskoczył mnie Norweski. – Im bliżej wychodka, tym większe szanse, że nasze dziecko dobiegnie do toalety.
Tę ofertę życie przedstawiło oczywiście zaraz po tym, gdy dzień wcześniej powiedziałam, że w sumie to mi już naprawdęserioprzysięgam wszystko jedno.
Naszpanie ze świętego Maurycjusza von Knotke jedzą Biskwitowi z ręki. Biskwit realizuje tam sobie jakieś niecne własne cele i nie zraża go do instytucji nawet ta cykliczna konieczność uprawiania publicznych występów artystycznych.
No i brzdęk.
Na drugi dzień, życie dzwoni i oferuje mi pół Manolo Blachnika, niby w moim rozmiarze, ale piętę nieznacznie obciera.
A bo placówka jedynie do szesnastej, wozić trzeba pociągiem, a za foie gras z buraków i ciecierzycy płacić osobno...
A w dodatku, gdzie teraz nie pójdziemy to zewsząd wyskakują naszpanie od Maurycjusza, czy to lada chłodnicza w sklepie, czy kolejka po bułki, i opowiadają jakim to pazłotkiem w bombonierkach ich żywota jest nasze dziecko i jak jaśnieje na firmamencie Szwabskich Kluseczek. No tak jaśnieje, że lada moment wszyscy tam będą zmuszeni zakładać okulary przeciwsłoneczne. Nawet zimą.
- ... i kto im w takim razie wyrwie serce i powie, że zimą już nie będą potrzebować?
Ja się nie wyrywam.
Norweski mówi, że jest zbyt wrażliwy.
Może wynajmiemy sobowtóra?

Trochę czuję, że na końcu tej edukacyjnej tęczy tak naprawdę nie ma wcale garnca ze złotem, a jedynie – jak zwykle – skserowane pliki banknotów z Monopoly i zgaga po ciecierzycy.

©kaczka
29 comments on "[353]"
  1. Może zawiadomcie Naszpanie listownie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moze sam Biskwit to naszpaniom wyjasni? Tanio nam ta opcja nie wyjdzie, ale coz zrobic😀

      Delete
    2. Naszpanie zagubią się bez przewodniej charyzmy Biskwita.

      Delete
    3. To bardzo mozliwe, ale za to Projekt Manhattan bedzie wyszlifowany na zloto, bo Montssorianie oprocz mlotkow i gwozdzi maja hebel i duzo papieru sciernego :-)

      Delete
    4. Biskwit - Zrób To Sam.
      No, no. Brzmi groźnie.

      Delete
    5. Biskwit robi wszystko SAM :-)

      Delete
    6. A JEGO GDRUGIE IMIĘ TO ADAM SŁODOWY. MUAHAHAHAHAH.

      Delete
  2. Aj waj.
    Telepatycznie? Też nieładnie.
    A może Dynia coś zrymuje?
    Nie zazdroszczę. Ale wiesz piętrowy tort na pożegnanie zostawi czułe wspomnienia (i przęsło mostu, jakby co). Powodzenia!

    ReplyDelete
    Replies
    1. No nie wiem, nie wiem... to troche jednak tak, jak obrazic pania w dziekanacie. Czlowiek raczej przepisze sie z polonistyki na geologie niz po takim afroncie uda sie po podpis w indeksie :-)

      Delete
    2. Ja sobie jedna taką pania w dziekanacie zjednałam. Ale pod koniec studiów i dlatego ze zgadałyśmy się co do wspólnej znajomej:-)

      Delete
    3. I nie musialas pod innym nazwiskiem przepisywac sie na zaoczne z geologii? :P

      Delete
  3. Gratulacje, Kaczko! Wierze, ze Biskwit zostawi trwaly slad na pedagogice Montessori :-)

    Ale, ale - jeszcze nie do konca postanowione? My mielismy podobnie. Walczylam jak lwica o upragnione miejsce w tym jednym jedynym idealnym i slusznym przedszkolu. Gdy je w koncu jakims cudem dostalismy, zrezygnowalismy ;-)) Zauwazylismy nieco za pozno, ze jesli dopiero o 7:30 otwieraja, to malzonek w zyciu na przymusowa 7:50 do pracy bez palpitacji serca nie zdazy.

    Zazdraszczam Montessori, nawet w stajence :-)

    arbuz b.d.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jeszcze nie do konca. Jeszcze mozemy sie z tego wyslizgac. Placowka ma charakter, ja mam slabosc do Montessori, godziny otwarcia tez niby dluzsze, ale czlowiek to jednak na ten (zapiszmy po frybursku) FOL-ZAJT musi chodzic do siedemnastej, a nawet jakby dal rade do szesnastej (kosztem obiadu) to musialby pracowac tuz pod placowka. A to troche ogranicza wybor pracodawcy. Powiedzmy, ze jestem stlamszona okolicznosciami :-)

      Delete
    2. Ja pewnie tez dla Montessori bylabym w stanie dopasowac reszte swiata do godzin otwarcia placowki.

      O halbcajtach i folcajtach juz kiedys byla tu mowa. Szkoda, ze halbcajty trudne u was. U nas w przedszkolu jeden chlopiec ma swoja Tagesmutter, ktora go odbiera. Choc to juz zaawansowana logistyka, takze finansowo zapewnie.
      Albo elastyczne czasy pracy, jedno na pozniej, drugie na wczesniej - to praktykuja sasiedzi.

      Trzymam kciuki!

      arbuz b.d.

      PS.Znajomi siostry zmienili prace, by moc dowozic dziecko punktualnie do przedszkola waldorfskiego. W razie niepunktualnosci nie wpuszczano ;-)

      Delete
    3. No i to jest dopiero poswiecenie :-))))
      Norweski przebakuje o au-pair (najlepiej ze Szwecji, najlepiej blondynka :P)
      Kurcze, zaczynam tesknic za angielska, trwale wpisana w krajobraz i nikogo nie dziwiaca instytucja child-minderek, ktore objezdzaly placowki zbierajac mlodziez.
      Kciuki w precle poprosze, bo czuje ze zycie bedzie nam sypac pod nogi szklane kulki!

      Delete
  4. Gratuluję sukcesu (obórka-nie obórka, a jednak Montessori) i nie zazdroszczę dylematów. Wszystkiego dobrego!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzieki! Gdybys byla zainteresowana to zwalnia sie miejsce w Szwabskich Kluseczkach :-) A naszpanie maja tam slabosc do blondynow o lazurowych oczach i wiele im tam uchodzi :P
      Acz, serio, dylematy sa powazne, bo to zawsze jakas zmiana, a ja organicznie, do szpiku kosci brzydze sie zmianami.

      Delete
  5. Po trzech miesiącach od podobnego transferu mojego dziecka bilans jest taki: JP zaczął gadać po angielsku zdaniami. Polski wokabularz też niestet poszerzył. O zdanie: "chciałbym nowe buty sportowe".

    ReplyDelete
    Replies
    1. #kwik
      Mysle, ze tu bedzie podobnie :-)

      Delete
    2. A w języku ciała dodaje: markowe, li i jedynie.

      Delete
    3. Przypomina mi to historie z roku 1999. Razem z przyjaciolka bylysmy tranzytem w Niemczech i zatrzymalysmy sie u jej kuzynki, ktora miala dwoje dzieci. Jedno w wieku JP. Juz wtedy RFNowskie dzieci trapil problem markowosci ubioru. Kuzynka przyjaciolki uzywala swojego talentu hafciarsko-graficznego, zeby podrabiac metki na zwyklych ubraniach. Kupowala tez uzywane markowe rzeczy i przeszywala z nich metki. No, ale z butami to juz chyba nie tak latwo :)))

      Delete
  6. wychodek czy sale balowe - ojtam ojtam, mało ważne - i tak zwykle wszystko rozbija się o czynnik ludzki.... obawiam się, że Montessori była jedna. i koniec.
    (a te smętki sponsoruje placówka córki, a ściślej - kadra; z osiemnaściorga nauczycieli z którymi mieliśmy przyjemność, zaledwie trójka z nich kumała o co chodzi, a przynajmniej takie jest moje wrażenie)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ano wlasnie, w punkt.
      Znam z opowiesci insidera te historie o krajowych placowkach pod sztandarem Marii. Slyszalam i o tym, jak sie lapie rodzicow na etykietke, i o tym, ze sami rodzice nie wiedza w co sie pakuja. Jest popyt, jest podaz. Podaz nie nadaza, wiec sie lepi prowizorki.

      W Niemczech inaczej, bo to nie nagly trend, a iles tam juz dziesiat lat budowania tego systemu od podstaw. Tyle, ze jako wojujacej alternatywy dla main-streamu. I to tez ma swoje rozmaite plusy i dodatnie i ujemne. Niestety.

      Trapi mnie strach przed zmiana. Glownie o to czy nie przedobrze? Szwabskie Kluski mam obcykane. Wiem, czego sie spodziewac, wiem, czego nie. Nie wszystko mi sie podoba, ale Biskwit lubi tam byc i naszpanie ma okrecone wokol wszystkich swoich palcow, nawet tych u stop (Nie ukrywajmy, ma te przewage, ze jest niebieskooka blondynka o niemieckim nazwisku, ktora przychodzi do placowki w czystych i uprasowanych gaciach i doskonale wie, gdzie naszpanie chowaja konfitury. To nieslychanie poprawia pozycje w grupie.)

      Argumentow ma sto za i sto przeciw, a tu jeszcze czeka nas przeciez przeprowadzka. Tak wiec, moze polejmy tu sobie jakiegos wirtualnego alkoholu, bo na trzezwo to sie nie da.

      Delete
    2. Trochę wpadam w kompleksy, że niewłaściwie dbałam o edukację moich już nie dzieci. Dla mnie jednak najistotniejszym warunkiem była bliskość placówki.
      Miałam to szczęście, że pobliskie placówki "sponsorowane" z naszych podatków były przyzwoite. Może dlatego nie rozważałam wielu wariantów.
      Czy jestem matką zaniedbującą? Jak myślicie?

      Delete
    3. Rozgrzeszam cie :-)))
      W naszym przypadku dylematy rozbijaja sie tez przeciez glownie o wygode - o czas w jakim osadzony moze odsiadywac swoj wyrok. W panstwowej do czternastej (bez obiadu), u Montessorian do szesnastej (z obiadem!). W panstwowych tu w naszej okolicy sa grupy dla FOLZAJTOW, do siedemnastej, ale zeby sie dostac trzeba przyniesc zaswiadczenie od pracodawcy, ze nie ma innej mozliwosci na wykonywanie obowiazku pracy :-))) Mowiono mi, ze w miescie obok jest placowka prywatna otwarta od 7 do 19 i ze mimo, ze miesieczny koszt to okolo tysiaca ojro to lista rezerwowa siega kolejnego stulecia. Znajomi obeszli problem tak, ze zapisali syna do przedszkola siedem wsi dalej, gdzie juz nic nie dojezdza i gdzie miejsca sa, gdyz wlasnie, dlatego, ze dalej to juz tylko smoki.
      A ja tu przy okazji jeszcze, ze skoro juz Biskwit ma siedziec w placowce do wieczora to niech to bedzie jakies dla Biskwita tworcze i rozwijajace, nie tylko spolecznie.
      Erefen tu na poludniu jest wyjatkowo nieelastyczny w temacie zorganizowanej opieki dla dzieci. Do tego bardzo brakuje kadry, ale to nie przeszkadza inwestowac w budowe nowych placowek (!), w ktorych nie mozna otwierac oddzialow przedszkolnych wlasnie z przyczyny braku kadry. Uroczy paradoks. Kilka dni temu wlasnie uslyszalam, ze na lace nieopodal za rok zaczna stawiac nowe przedszkole, wcisniete miedzy dwa inne. W tych dwoch innych nieustannie brakuje nauczycieli. Nawet Rosja nie nadaza ich dostarczac :-)

      Delete
    4. Wielebna kaczko, dziękuję za rozgrzeszenie, ale tak bez pokuty.
      A jeżeli chodzi o model polski placówek dydaktycznych to znaleźliśmy świetne rozwiązanie na braki kadrowe. Nie budujemy nowych żłobków, przedszkoli i szkół. Po co skoro nie ma nauczycieli. Zrobimy kolejną reformę i wszyscy zajmą się trudnościami z tego wynikającymi zamiast myśleć o takich pierdołach jak ilość miejsc dla dzieci.

      Delete
    5. Ciekawe, co by sie stalo, gdyby pewnego razu ludzkosc zaczela jednak myslec i planowac i przewidywac konsekwencje...
      ech.

      Delete
    6. Dlaczego się tego nie spodziewam?

      Delete
  7. Przepraszam, że podsłuchuję powyższe konwersacje, ale zdaje się ominęło mnie coś istotnego:

    "czeka nas przecież przeprowadzka" ?!?!?!?!?!?!?!

    ReplyDelete