[77]

[29 May 2014]

(...)
Trochę faktycznie popadłam w przygnębienie i mentalny stupor.
Trochę nawet zaczęłam zawodzić, że ‘omujeju, córki takie piękne porodziłam, a świat dla nich taki podły i głupi’.
Nim jednak zaczęłam przecinać scyzorykiem żyły, Norweski udzielił mi wsparcia myślą pragmatyczną: ‘nie trać nadziei, przecież mogą się jeszcze okazać te córki głupsze nawet i od świata’.
Cóż.
Porzućmy zatem odgrzewanie kotleta z Hildegardy.
Dla moralnego kontrastu odwiedziłam marksistowskie przedszkole imienia 'Społecznej Równości i Solidarności z Krajami Trzeciego Świata', gdzie Dynia pod okiem Róży Luksemburg mogłaby terminować od września w grupie ‘Wawuschli’.
W teorii jest tam pięknie. W praktyce nie widziałam, by Wawuschle się uśmiechały i to mnie solidnie zbiło z pantałyku.
‘Jest jedno miejsce. Bierze pani?’
‘Muszę się zastanowić.’
‘A nie, tak nie ma, bierze, albo nie bierze. Jak nie bierze to ja zaraz dzwonię do następnych w kolejce.’

Nie wzięłam.
Ale jeśli znów ktoś zrezygnuje to nadal - taki system - się liczymy.
‘Gdzie sypiają dzieci?’
‘Nigdzie.’
‘To pech, bo moja córka jednak sypia w dzień.’
‘... bo pewnie jej pani pozwala chodzić spać o jedenastej.’

(Wow! Że też sama na to nie wpadłam.)
Wychodząc z placówki miałam użyć kodu do drzwi wyjściowych (data urodzin Engelsa?), który to kod ma zapewniać bezpieczeństwo i higienę pracy osadzonych. W rzeczywistości, mając ręce pełne Biskwita, pchnęłam te drzwi stopą i się otworzyły. A przecież znam Dynię, na bank wykorzystałaby luki w tym firewallu i zerwała się do domu, na przykład z nudów, albo w ramach protestu.
I nie miałaby daleko, bo przedszkole sto metrów od domu.
Trudno ukryć, nadal jestem w kropce.
Natomiast Biskwit.
Biskwit jest jak glonojad.
Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z niemowlęciem, które tak przysysałoby się do świata.
Biskwit bada paszczą wszystko jak leci.
Najchętniej publikacje, bo te zawsze są gdzieś pod ręką. Czy to w postaci gazetki z Lidla, czy podręczników najwyższego wtajemniczenia chemika syntetyka.
Jest Biskwit jak pożar w Bibliotece Aleksandryjskiej.
Tyle, że na mokro.
Przestał spluwać serwatką, strzyka śliną.
Życie mi jeszcze miłe, pomyślałam, gdy położna od treningu pęcherza, zaleciła, by w ramach ćwiczeń ułożyć się na plecach i prostować ręce z niemowlęciem w charakterze obciążnika.
Face-to-face.
Życie mi jeszcze miłe, nie chcę się utopić.
Do tego ciągły brak zebów u Biskwita i związane z tym niemowlęce utyskiwanie na ten los bezzębny zamienia mnie w ząbi.
Ale nawet tu chyba nie mam jeszcze najgorzej.
Ostatnie zajęcia z pęcherza zakończyły się horyzontalną, buddyjską relaksacją.
Po zakończeniu zajęć wstałam, chwyciłam buty w garść i przeszłam przez tor przeszkód złożony z dziesięciu śpiących ciał.
Kilka nawet chrapało.

©kaczka
7 comments on "[77]"
  1. Hehe, te śpiące ciała. Są takie momenty w życiu człowieka, gdzie może spać nawet jak bocian na jednej nodze. I nie dotyczy to fazy pre- i wczesno postnatalnej :)

    ReplyDelete
  2. Uśmiałam się nad obrazkiem, śliczne.
    Ząbi, jak Ty pięknie piszesz.

    ReplyDelete
  3. Zwizualizowałam sobie Biskwita który przyssan ustami do ścianki kosmicznego akwarium porusza się wciąż w górę i w górę, ekstatycznie pulsując. Ale zaraz potem przeczytałam o Biskwicie jako żywiole niszczącym Bibliotekę Aleksandryjską i mię się wizja zmieniła niczym w kalejdoskopie. Potem ujrzałam Was face to face połączonych srebrzystą nicią miłości (Może ją to właśnie mieli na myśli poeci? I Małgorzata Musierowicz w Czarnej Polewce?), by na koniec zobaczyć Cię przekraczającą dziesięć buddyjskich ciał, którym najwyraźniej ktoś pozwala chodzić spać po jedenastej.

    Kaczko - Ciebie by można zamiast prozacu- na receptę!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Popieram każde słowo. Podsumowałabym: Gdy Cię życie zmienia w płaczkę zaordynuj sobie Kaczkę :-) I nie tylko wtedy.

      Delete
  4. Jak się nie uśmiechały to kiepawo, nie zasługują na Dynię w swoich szeregach (czyt ktokolwiek zasługuje? oto jest pytanie!). Jest jeszcze jakaś opcja? Nawet dalej niż 100 metrów od domu?

    PS Miałam ćwiczenia relaksacyjne w szkole rodzenia, za czasów Ewy, pamiętam zbiorowe chrapanie :D

    ReplyDelete
  5. O widzisz, nareszcie jakieś dziecię jedzące wszystko! Bo na nas już dziwnie patrzą w opłotkach, gdy Ela wyżera piach, kamienie, korę drzewną i co tam się nawinie. Teraz będę mogła mówić, że to dość powszechna przypadłość u najinteligentniejszych osobników :)

    ReplyDelete
  6. Padłam. Ze śmiechu, tym razem. I chyba nawet zachrapię. I zakwiczę. Kroczę za Tobą w macierzyństwie, niezdarnie, i już się boję. Z etapu serwatki Biskwita, u nas jest trochę serka, ale ja nie chcę śliny! Ja nie chcę ząbi... (choć lustro mówi, że za późno).

    ReplyDelete