[29-30 Oct 2011]
(Sezon na dynie generuje mi słupki w statystykach bloga. Pisać o dyniach tuż przed Halloween to genialna strategia marketingowa.)
- Czy pamiętasz jeszcze, co robiliśmy dwa, trzy lata temu w piątkowe wieczory. – retorycznie drąży Norweski.
Drąży w dyni, ja wylepiam z ciasta palce umarlaków.
Co robiliśmy? Nie pamiętam. (Mogłbym sprawdzić w notatkach.)
Cokolwiek robiliśmy, na pewno nie było w programie wiwisekcji dyń, ani bezglutenowych ciasteczek dla radosnej gromadki nawet nie dwulatków.
Impreza u Klaudyny.
Wysyp dwunożnych dyń (przecena na dyńskie kostiumy w miejscowym supermarkecie i ‘sprawdź, czy aby na pewno zabieramy do domu nasze dziecko’).
Dynia jako dynia z kompletem kłów (bardzo na miejscu i czasie).
Dynia, która w castingu na superheroinę wygrałyby obecnie dzięki superwłaściwościom swego katarowego gluta, bawiła się nieźle.
(Choć bawiłaby się jeszcze lepiej, gdyby tak pozwolono jej wyjąć na podłogę wszystkie noże z kuchennej szuflady Klaudyny.)
Miałam i owszem, wyrzuty sumienia, że eksponuję obce dziatki na superglut Dyni, ale liczne obdukcje (niedwulatki nie negocjują, obce są im tajniki dyplomacji) wykazały, że wszystkim nieletnim lśnił pod nosem mniejszy lub większy glut, więc luz.
Okazuje się, że Dynia jest niezłą manipulantką.
Gdy na cito pożąda cudzej zabawki, produkuje sztuczne łzy, a cudze matki w obawie przed posądzeniem o hodowlę egoistów pospiesznie przynaglają swe dziatki do zrzekania się zabawek na korzyść.
Próbowałam apelować o sprawiedliwość. Bezskutecznie. No to luz.
Okazuje się, że Dynia umie.
Umie różne rzeczy, którymi nie chwali się w domu.
(W domu głównym zajęciem Dyni jest przesypywanie kamieni przyniesionych z podwórka do nieprzeliczonych pojemników po nabiale i według sobie tylko znanego algorytmu. Rzekłbyś, widząc skupienie na obliczu Dyniu, nie ma na świecie rzeczy bardziej pasjonującej niż zarządzanie żwirem.)
W menu u Klaudyny talerz ziemniaków, miska fasoli i blade kiełbaski.
Dynia zjadła, w nocy śniły jej się potwory.
Może rekwirowały jej kamienie?
(...)
©kaczka
(Sezon na dynie generuje mi słupki w statystykach bloga. Pisać o dyniach tuż przed Halloween to genialna strategia marketingowa.)
- Czy pamiętasz jeszcze, co robiliśmy dwa, trzy lata temu w piątkowe wieczory. – retorycznie drąży Norweski.
Drąży w dyni, ja wylepiam z ciasta palce umarlaków.
Co robiliśmy? Nie pamiętam. (Mogłbym sprawdzić w notatkach.)
Cokolwiek robiliśmy, na pewno nie było w programie wiwisekcji dyń, ani bezglutenowych ciasteczek dla radosnej gromadki nawet nie dwulatków.
Impreza u Klaudyny.
Wysyp dwunożnych dyń (przecena na dyńskie kostiumy w miejscowym supermarkecie i ‘sprawdź, czy aby na pewno zabieramy do domu nasze dziecko’).
Dynia jako dynia z kompletem kłów (bardzo na miejscu i czasie).
Dynia, która w castingu na superheroinę wygrałyby obecnie dzięki superwłaściwościom swego katarowego gluta, bawiła się nieźle.
(Choć bawiłaby się jeszcze lepiej, gdyby tak pozwolono jej wyjąć na podłogę wszystkie noże z kuchennej szuflady Klaudyny.)
Miałam i owszem, wyrzuty sumienia, że eksponuję obce dziatki na superglut Dyni, ale liczne obdukcje (niedwulatki nie negocjują, obce są im tajniki dyplomacji) wykazały, że wszystkim nieletnim lśnił pod nosem mniejszy lub większy glut, więc luz.
Okazuje się, że Dynia jest niezłą manipulantką.
Gdy na cito pożąda cudzej zabawki, produkuje sztuczne łzy, a cudze matki w obawie przed posądzeniem o hodowlę egoistów pospiesznie przynaglają swe dziatki do zrzekania się zabawek na korzyść.
Próbowałam apelować o sprawiedliwość. Bezskutecznie. No to luz.
Okazuje się, że Dynia umie.
Umie różne rzeczy, którymi nie chwali się w domu.
(W domu głównym zajęciem Dyni jest przesypywanie kamieni przyniesionych z podwórka do nieprzeliczonych pojemników po nabiale i według sobie tylko znanego algorytmu. Rzekłbyś, widząc skupienie na obliczu Dyniu, nie ma na świecie rzeczy bardziej pasjonującej niż zarządzanie żwirem.)
W menu u Klaudyny talerz ziemniaków, miska fasoli i blade kiełbaski.
Dynia zjadła, w nocy śniły jej się potwory.
Może rekwirowały jej kamienie?
(...)
©kaczka